Pasję do latania i motoryzacji przekazał mu Jan Lisiecki. Dziś sam szybuje w powietrzu
Znajomość oławianina Wojciecha Tetlaka z Janem Lisieckim, który tworzył niezwykłe konstrukcje, rozpoczęła się w latach 90- Pracowałem wówczas jako praktykant w zakładzie naprawy samochodów. Któregoś dnia przyszedł do nas starszy siwy Pan, który chciał naprawić swoje auto. Od szefa dowiedziałem się, że jest on konstruktorem, który buduje własny samolot i jak to nazwał, szuka kogoś zwinnego, młodego do pomocy. Uwielbiałem majsterkować, większość czasu chodziłem z głową w chmurach, podziwiając ptaki, zazdrościłem pilotom fachu. Ta okazja, przygoda była moja, zgodziłem się pomóc. Pan Lisiecki samolot budował początkowo w swoim domu w Oławie, a następnie udoskonalał go w hangarze na byłym lotnisku w Skarbimierzu. Gdy zacząłem pracę samolot był już na ukończeniu. Za każdym razem gdy przyjeżdżaliśmy na lotnisko coś przy nim robiliśmy. Przerażała mnie jego konstrukcja, a zarazem miała w sobie coś, co mnie fascynowało, pociągało i dawało kopa. Wszystko było bardzo delikatne, jakieś linki, śrubki, kokpit z blachy, pleksi, pospawanych elementów. Gdy odpalaliśmy dwa silniki od trabanta znajdujące się na skrzydłach wszystko bardzo drżało. - informował Wojtek.
Pasjonat lotnictwa podkreślał, że nigdy nie wzbił się tym samolotem w powietrze, ze względu na brak niezbędnych uprawnień. Rolą oławianina była pomoc Panu Lisieckiemu w takich czynnościach jak podawanie kluczy, wypychanie samolotu na zewnątrz, odpalanie maszyny itp. Na początku lat 2000 samolot został oblatany przez uprawnionego pilota, który zasiadł za sterami. -Pamiętam - mówi Wojtek - Że sam przyjazd na lotnisko był czymś emocjonującym. Ogromne stalowe drzwi hangaru, które z wolna otwierały się z hałasem a w środku zapach oparów benzyny, przygody, pasji, samoloty, paralotnie. W większości były tam takie maszyny, ponieważ wykorzystywały one znajdujący się na lotnisku dwukilometrowy pas startowy. Pomimo, że robiłem coś z Panem Lisieckim to poniekąd obcowałem z tymi ludźmi, z którymi realnie można było wzbić się w powietrze. Kiedyś pamiętam taką sytuację, przyjechałem na lotnisko na motorze, Pan Lisiecki już coś robił przy maszynie. Obok mężczyzna przygotowujący się do startu motolotnią zapytał mnie „młody masz ochotę polecieć?”. Oczywiście się zgodziłem, założyłem kask i poleciałem. Niesamowite przeżycie, to było coś. Polecieliśmy nad Brzeg i było to mój pierwszy raz w przestworzach. – dodawał oławianin.
Pasja do szybowania w powietrzu została zaszczepiona Wojtkowi przez Pana Lisieckiego. Jednak zdawał on sobie sprawę, że samolot jest raczej niebezpieczną konstrukcją, gdyż był to wytwór jednego człowieka -Zbliżyłem się bardziej do ludzi będących tam w tych hangarach, którzy mieli prawdziwe samoloty, motolotnie. – dodawał.
Jan Lisiecki z córką (Fot. Elżbieta Lisiecka)
Samolot ustawiony przy hangarze w Skarbimierzu. (fot. Elżbieta Lisiecka)
Aktualnie Wojtek lata paralotnią -Najczęściej startuję z lotniska i korzystam z wyciągarki. Rozbiegam się, skrzydło staje mi nad głowę, a potem już tylko fizyka powoduje, że wznoszę się do góry. Widząc, że lina jest pod odpowiednim kątem, ciągnę za zawleczkę, lina spada a ja jestem w powietrzu. - dodawał paralotniarz. Wojtek po zdanych egzaminach, zdobyciu odpowiednich dokumentów zakupił swoje pierwsze używane skrzydło i bez spadochronu poszybował w powietrze -Człowiek był żądny przygód. Pojechałem na Słowenię polatać trochę w górach, ale nie myślałem wtedy, że coś może mi się stać. – akcentował. Pasjonat latał nad Słowenią, Gardą we Włoszech, Szwajcarią - W Szwajcarii wjeżdżało się kolejką linową na górę. Piękne, zapierające wdech w piersiach widoki, czekanie na odpowiedni wiatr i zbieganie niejako w przepaść, bo startowisko w pewnym momencie się kończyło. Coś fantastycznego. – dodawał. Wojtek powtarzał, że czasami zdarzały się niebezpieczne sytuacje, ale z każdą wylataną chwilą zdobywa się większe doświadczenie. Licencjonowany paralotniarz lata od 12 lat.