Strażacy wrócili z Grecji. To była trudna akcja
To pierwszy wyjazd oławskich strażaków na tak dużą, zagraniczną akcję gaszenia pożarów. Druga zmiana wyleciała do Grecji w poniedziałek, 23 sierpnia. Ich służba była podzielona, pracowali po 12 godzin, bywały dni, że akcje były wydłużane. Oprócz samego gaszenia pożarów, musieli dozorować i dogaszać pogożeliska, monitorować przydzielone im tereny, zwilżać leśną ściółkę czy dostarczać samolotom wodę. Oprócz jednostek z Polski, pomagali Grekom także strażacy z Rumunii, Rosji czy Hiszpanii.
Druga zmiana strażaków z Oławy stacjonowała w mieście Villa. W jej obrębie gasili również pożary. Specyfika terenu, który w Grecji jest mocno górzysty, suche powietrze oraz brak dostępu do wody utrudniał strażakom walkę z płomieniami. Grecja od kilku miesięcy zmaga się z suszą. -Do większości pożarów musieliśmy dojść pieszo z racji na górzysty teren - mówi młodszy ogniomistrz Mariusz Kaczmar. -Auta stały przy drodze i służyły jako bufory wody, a strażacy za pomocą podręcznego sprzętu gaśniczego zamieszczonego na plecach dochodzili do pożarów i je gasili.
Bywało tak, że strażacy musieli przejść sporą drogę, aby ugasić ogień. -Z góry wspierały nas helikoptery, my działaliśmy z dołu, jako zabezpieczenie - opowiada młodszy aspirant Krzysztof Galasiński. - Straż grecka współpracowała z nami bardzo dobrze. Pracowaliśmy pod dowództwem greckich sił straży pożarnej, wykonaywaliśmy ich polecenia - dodaje Kaczmar.
Strażacy mieszkali w budynku dawnej szkoły pożarniczej. -Bazę mieliśmy zorganizowaną przez naszą poprzednią grupę. Przydzielono nam budynek, a my jako moduł musieliśmy wszystko zorganizować - wyjaśnia Krzysztof Galasiński. -W pokojach byliśmy podzieleni na zastępy, bo jeśli pracowaliśmy dzień i noc, to tak, aby jedni drugich nie budzili - tłumaczy starszy ogniomistrz Marcin Zaremba.
Strażacy są mocno zmęczeni po całej akcji, sama podróż, która trwała prawie cztery dni nie było łatwa. Strażacy przejeżdżając przez wszystkie państwa - Bułgarię, Węgry, Serbię byli eskortowani przez policję. Wyjeżdżali oświcie, kończyli podróż poźnym wieczorem.
Samochody były podzielone na dwie grupy, te o długim zasięgu drogi, które mogły pokonać więcej niż 300 kilometrów, oraz o zasięgu krótkim, które były w stanie przejechać tylko 300 kilometrów. Cały proces tankowania modułu trwał aż dwie godziny. -Pokonywaliśmy w granichach 500-600 kilometrów dziennie, a w nocy spaliśmy - mówi Marcin Zaremba.
- W Grecji było bardzo dużo wyzwań. My w Polsce ćwiczymy na płaskim terenie, w lasach, które są zapełnie innym drzewostanem niż tam. Nie mamy tutaj takiej suszy. Musieliśmy się również przyzwyczaić do wysokiej temperatury - podkreśla młodszy ogniomistrz Marcin Nowostawski. Wysiłek był naprawdę duży. - Musieliśmy się wspomagać elektrolitami, nawadniać, pamiętać, aby nie doszło do odwodnienia organizmu. Ważna była również regeneracja.
Jedną z trudniejszych rzeczy dla strażaków była zmienność wiatru, która powodowała, że gasząc pożar musieli wszystko dokładnie obserwować, aby mieć przygotowaną drogę ucieczki. To było potężne wyzwanie.- Nie wyobrażamy sobie, gdyby w Grecji nie pomagały nam samoloty, to one głównie gasiły te pożry, tam, gdzie my nie mogliśmy dojść - mówią wspólnie strażacy. - Samoloty pobierały wodę ze zbiórników, które znajdowały się na wzgórzach lub z morza i w trudnodostępnych miejscach zrzucały ją, a nasze zastępy dochodziły i dogaszały - mówi Marcin Zaremba.
Aktualnie sytuacja w Grecji jest opanowana.