Jacek Sieradzki żyje na nowo i od dziewięciu miesięcy jest trzeźwy!
Jeszcze kilka miesięcy temu siedział na przystanku w Oławie, bezdomny i załamany, przekonany, że nie ma już dla niego ratunku. Dziś Jacek Sieradzki mówi, że życie odzyskało sens.
Jeszcze kilka miesięcy temu Jacek Sieradzki siedział na przystanku autobusowym, przekonany, że życie nie ma już dla niego żadnej wartości. Dziś jednak mówi, że zaczyna dostrzegać w nim nowe światło.
Historia Jacka Sieradzkiego to przykład ogromnej przemiany. Kilka miesięcy temu znajdował się na samym dnie - bez dachu nad głową, zniszczony przez nałóg i chorobę, w chłodzie oławskiego przystanku powtarzał, że jedyne, czego pragnie, to umrzeć. Jeszcze w listopadzie 2024 roku wyznawał:- Nie czuję się człowiekiem - czytamy na Facebooku Miasta Oława. Przez długi czas odrzucał każdą wyciągniętą w jego stronę rękę, odmawiając pomocy.
W końcu jednak zdecydował się z niej skorzystać. - Czekałem tutaj na śmierć, widziałem jak znajomi, którzy żyją normalnie - umierają, a mnie takiego menela Bóg wciąż nie zabiera. Dobrze. Spróbuję więc jeszcze raz - stwierdził. Strażnicy miejscy, MOPS oraz wydział promocji UM Oława wyciągnęli pomocną dłoń, znaleźli miejsce w schronisku św. Brata Alberta w Świdnicy. To właśnie tam rozpoczął nowe życie. Od dziewięciu miesięcy nie sięgnął po alkohol.
Niedawno ponownie pojawił się w Oławie. Chciał osobiście podziękować za okazaną pomoc. Urząd Miejski przeprowadził z nim wywiad, w którym Jacek opowiada o swoim nowym życiu i drodze wychodzenia z bezdomności oraz nałogu. Treść publikujemy poniżej.
- Udowadniasz, że wtedy warto było przekonywać cię, żebyś wstał z przystanku i dał sobie jeszcze jedną szansę.
- Udało się i rzeczywiście nie piję. Dzisiaj spotkałem kobietę, która mnie rozpoznała i zapytała, czy to jestem ja - z tych artykułów, które w zimie były w internecie.
- Rozpoznała cię, chociaż się zmieniłeś, wtedy byłeś zupełnie zniszczony i chyba sam nie wierzyłeś, że można z tej drogi zawrócić, że może być lepiej. Powiedziałeś mi wtedy, że mam cię zostawić, że ci wstyd, bo jesteś pijany, brudny i gnijesz, że dla ciebie nie ma już ratunku i szkoda mojego czasu, że lepiej pomagać innym...
- Tak, bo miałem wszystkiego dość. Nie miałem już siły, chciałem umrzeć. Teraz jest inaczej, chociaż też czasami myślę, żeby... się powiesić. Alkohol zrujnował mi zdrowie, mam ogromne problemy z sercem i czasem czuję się, jak piąte koło u wozu. Nie mogę nic ciężkiego robić, a bardzo bym chciał. Zdrowie mnie ogranicza i to jest przykre. Robimy remont w schronisku, pomagam, robię tyle, na ile siły pozwalają. Ostatnio wynosiłem dwa stare łóżka i materace, miałem 40 metrów do magazynku. Zaniosłem jedno łóżko i straciłem przytomność. Kiedy idę do sklepu, który jest 700 metrów od schroniska, to robię pięć przystanków... To przygnębiające.
- Przypomnij sobie, gdzie byłeś niespełna rok temu. Mówiłeś, że nie ma dla ciebie nadziei, a jednak dziś przyszedłeś tutaj, uśmiechasz się, jesteś trzeźwy, opowiadasz mi swoją historię, żeby dać świadectwo, że można wyjść z najgorszej sytuacji.
- Jak trafiłem do schroniska byłem tak opuchnięty, że skóra na łydkach mi pękała. Musieli amputować mi palce u stóp. Biorę leki, jestem pod opieką specjalistów, zrobili mi szczegółowe badania. Pani doktor musiała zmienić mi lekarstwa, bo serce tak mi waliło, że przestraszyła się, że to się źle kończy. A tak poza tym, jest dobrze (śmiech). Cieszę się, że żyję. W schronisku naprawdę wiele się zmieniło na lepsze. Mogę powiedzieć, że o 180 stopni. To nie to, co kiedyś. Są ciepłe posiłki, łóżko, ciepła woda i godne warunki. Chociaż pierwsze dni bez alkoholu były koszmarne, nie do zniesienia. Chciałem uciekać. To było straszne!
Cały artykuł dostępny jest pod linkiem TUTAJ.
Źródło: Miasto Oława